Turcja - Ararat - atak szczytowy i zejście...
Автор: Brzozy podróże małe i duże...
Загружено: 2025-09-07
Просмотров: 67
Zapraszam do obejrzenia trzeciej części materiału z naszego trekkingu w masywie góry Ararat (5137m n.p.m.). Pobudka o północy, aby coś zjeść przed wyruszeniem. Najpierw jednak kilka słów o "nocy" w namiocie, w całej grupie. Niektórzy spali jak dzieci, inni - jak ja - jak te zające pod miedzą... Czujnie, budząc się przy każdym szmerku... Oczywiście na początek trudno wogóle zasnąć o 20, człowiek się kręci w śpiworze, próbując utrzymać ciepło, a ciało się męczy na twardym podłożu... Potem oczywiści odzywa się natura, pęcherz pełny, trzeba się wysikać. Niektórzy sikali do butelki, nie wychodząc z namiotu. Ja wyszedłem, co było też okazją do sprawdzenia pogody... W okolicy 22 zrobiło się spokojnie, wiatr i opady ustały, powoli się przejaśniało - co dawało nadzieję na wyjście na szczyt. Po kilku godzinach bardziej czuwania niż spania rozdzwoniły się budziki. Wstaliśmy, przepakowaliśmy się do wyjścia i poszliśmy na 'śniadanie'. Kto mógł ten coś zjadł, inni napili się herbaty, czy też kawy... No i zapadła decyzja - wychodzimy 1.15. Wyszliśmy prawie w tym samym składzie - niestety jedna osoba z grupy hiszpańskiej nie czuła się dobrze i została w bazie. Z drugiej strony dołączył do nas Samir jako dodatkowy przewodnik i opiekun, a także inny turysta z przewodnikiem z innego obozu. Tak więc wyruszyliśmy w grupie 12 osób. Przed nami szła już grupa - widzieliśmy światła czołówek. Za nami też wyszła grupa - zobaczyliśmy ich światła będąc już jakąś godzinę od obozu. Szło się powoli, mozolnie, w ciemności - świecąc czołówkami. Śnieg o tyle zmienił postrzeganie krajobrazu, że nie było totalnie ciemno... Do pokonania mieliśmy około 2.5 km według mapy. Zegarek zapisał 6.5km tam i powrót... W pionie do zrobienia było prawie 1000 metrów. Zostaliśmy uprzedzeni, że najgorszy jest początek i wyjście na około 4700-4800m, a potem powoli stok łagodnieje, przechodząc w pole lodowcowe, a potem już krótkie podejście na szczyt - może 150m w pionie. Około 4 zaczęło świtać, a więc też inaczej się postrzegało rzeczywistość. Bardziej optymistycznie, bo w końcu coś widać. Z drugiej strony, zrobiło się zimniej... Niestety najbardziej w kość dostawały dłonie... Brak porządnych zimowych rękawic dał się we znaki. Na szczęście ogrzewacze chemiczne dawały radę. Około 6 zbliżyliśmy się do lodowca i trzeba było założyć raki. Prawdę mówiąc można było to zrobić już wcześniej, bo miejscami nogi traciły przyczepność... Około 6.15 byliśmy pod szczytem, przed nami ostatnie podejście. Z góry schodziła już pierwsza grupa, a druga deptała nam po piętach... Wiedzieliśmy, że damy radę, że pogoda chyba nam sprzyja tego dnia. Szczyt zdobyliśmy około 6.35. Czekaliśmy, aż wszyscy wejdą, aby zrobić wspólne zdjęcie. Wniosłem na szczyt drona, z nadzieją, że uda się polatać, że pogoda będzie łaskawa. Rozłożyłem sprzęt, ale kontroler zgłosił błąd drona... Już miałem odpuścić, ale postanowiłem wyjąć baterie i spróbować ją ogrzać. Po kilku minutach uruchomiłem drona ponownie i tym razem połączył się z kontrolerem. Udało mi się wystartować, jednak podmuchy były tak mocne, że gimbal nie potrafił ustabilizować obrazu. Na szczęście podmuch wiatru ustały i mogłem chwilę polatać. Bałem się latać zbyt daleko, ponieważ co rusz nadpływała chmura i traciłem widoczność. Lepiej mieć choćby krótki film, niż stracić drona... Około 7, może parę minut po zaczęliśmy schodzić, szczęśliwi, że udało nam się zdobyć pięciotysięcznik. Powoli, mozolnie, krok za krokiem, aby dotrzeć do obozy drugiego i odpocząć. Zejście dłużyło się niemiłosiernie. Każdemu dało się we znaki nie tylko zmęczenie wejściem na szczyt, ale tak naprawdę nieprzespana noc, a nawet dwie. Cali i zdrowi zeszliśmy do obozu drugiego około chyba 10 rano. Przepakowaliśmy rzeczy do zejścia w dół, przygotowując plecak do zabrania konno, zostawiając drugi lekki ze sobą. Mieliśmy schodzić około 14, ale pogoda zmieniała się dynamicznie i padła decyzja, że schodzimy wcześniej. Wyszliśmy jeszcze w słońcu, choć co rusz napływały chmury. Nie przeszliśmy zbyt daleko, gdy chmury nas okleiły dosłownie i widoczność zmalała do może 50 metrów. W tych warunkach nie trudno był się zgubić, zwłaszcza, że grupa się rozciągnęła. Żeby tego było mało, zaczął padać deszcz, który zamienił się w śnieżną kaszę. Postanowiliśmy przeczekać chowając się pod olbrzymim głazem magmy... Gdy trochę ustało poszliśmy dalej. Doszliśmy do obozu pierwszego około 15stej, może trochę po. W obozie pierwszym czekaliśmy na kolację, kto potrzebował to się położył, żeby odespać zmęczenie. W międzyczasie przetoczyły się kilka razy intensywne opady deszczu... Zrobiło się generalnie zimno... Po zimnej nocy, następnego dnia rano zjedliśmy śniadanie i zeszliśmy na 2500 na parking, skąd zawieziono nas do hotelu w Dogubayazit.
Kamil, Hubert, Katarzyna - dziękujemy za super wyprawę w waszym towarzystwie. Katarzyna - dzięki za opiekę, wszystko było extra :)
Skarbusiu - dziękuję, że byłaś tam ze mną i dla mnie.
Polecamy zdobywanie Araratu z Ararat Travel: https://ararat-travel.pl/
Доступные форматы для скачивания:
Скачать видео mp4
-
Информация по загрузке: